W Buchara liczyliśmy na jakiś bezpośredni autobus do Tadżykistanu - niestety nie ma o tym mowy, więc kontynuujemy podróż na wschód do miasta Karsi. Tym razem większy busik marki Ford. Jazda przez piaszczystą pustynię, szofer grzeje ile fabryka dała. Po drodze mijamy wielbłądy, stada dzikich kóz i zaprzęgi z osiołkami. Jeden z takich zaprzęgów nie miał woźnicy, a zamiast niego był zaprzęgnięty pies. Szofer opowiada o Uzbeckich weselach, niedawno wydał córkę za mąż. Okazuje się, że skromne wesele to takie na 300 osób. Potrzebne jest 400 butelek wódki i 3 barany. Do Karsi dojeżdżamy późnym popołudniem. Stało się jasne, że dziś granicy z Tadżykistanem nie uda się już przekroczyć, tymczasem o północy kończą się nasze wizy Uzbeckie. Wizyta w Owirze i rozmowa z milicjantem niewiele daje, jedyny sposób na przedłużenie wizy to wizyta w konsulacie w Taszkencie, a to też koszty i co ważniejsze - czas. Rozważamy różne możliwości i decydujemy się przenocować w Karsi, a rano ruszyć do granicy pociągiem o 4.39. W najlepszym przypadku przyjmą nasze tłumaczenia, że chcieliśmy przekroczyć granicę w dobrej wierze zgodnie z jej ważnością, ale przejścia graniczne w nocy są zamknięte, w najgorszym przypadku zapłacimy po 500 USD kary od łepka.