Dalszy plan zakładał dojazd do granicy z Uzbekistanem. Przed dworcem ustaliliśmy korzystną cenę z sepleniącym szoferem i ruszyliśmy w drogę. Po drodze mijaliśmy gigantyczny most kolejowy, składający się z 9 przęseł, który właśnie został zrekonstruowany i zostanie otwarty na początku 2010 roku. Sami przejeżdżamy przez przeprawę tymczasową ustawioną z kilkunastu prowizorycznych platform. Co ciekawe przeprawa taka kosztuje 0,50 manat. W trakcie przejazdu przez miasteczko Atamurat konieczna była nasza rejestracja. Szofer włączył radio - ku naszemu zdziwieniu lecą jakieś wiadomości po angielsku. Po kilku chwilach zorientowałem się, że jest to nagrana audycja na kasetę z jakiegoś zagranicznego radia. No cóż - trzeba się pokazać. Kolejny etap podróży do granicy to Safari - rajd z prędkością 100 km/h przez pustynne piaszczyste drogi. Co kilka kilometrów posterunek kontroli milicyjnej, samochody mijamy z częstotliwością co kilka minut. W końcu dojechaliśmy do upragnionego przejścia granicznego w Talimerdżan i tu był początek kłopotów. Okazało się bowiem, że jest to przejście lokalne, tylko dla obywateli Turkmenistanu i Tadżykistanu. Nastąpiła konsternacja. Wojsko pograniczne nie mogło się nadziwić że dotarli tu innostrańcy, my zaś że nie możemy przejechać. Prośby nic nie dały, miły major powiedział, że mógłby nas puścić, ale musi wbić pieczątkę wyjazdu. Nie wie natomiast, czy przepuści nas druga strona, a jeśli nie, to on z powrotem nie będzie mógł nas przepuścić. Nie uśmiechało nam się spędzenie bliżej nie określonego czasu na pasie granicznym w ziemi niczyjej więc postanowiliśmy czym prędzej jechać do właściwego przejścia granicznego. Stało już się jasne, że nie zdążymy na pociąg do Duszanbe, w który mieliśmy wsiadać w Uzbeckim mieście Karsi. Aby przejechać przez właściwe przejście Farab, trzeba było nadłożyć drogę prawie 300 km i kolejne tyle po stronie Uzbeckiej. Następny pociąg był dopiero za kilka dni, więc przyszła pora na tworzenie planu awaryjnego.