Na zabranie nas w podróż powrotną do Atamurat czekało już dużo chętnych. Jeden z kierowców powiedział, że zawiezie nas szybko do samej granicy w Farab. Wydało nam się to trochę podejrzane, że przejedzie z jednej granicy na drugą prawie 300 km, ale zaryzykowaliśmy. Nie możliwe było skorzystanie z bagażnika, ponieważ cały bagażnik, jak i pół samochodu były załadowane kartonami z orzechami włoskimi. Tym razem pędzimy 140 km/h po pustynnym piachu z plecakami i bagażem na kolanach. Szofer co jakiś czas odbiera telefon ale nie może się dogadać. Turkmeni mają dziwny zwyczaj rozmawiania przez komórkę. Włączają głośnomówiący i drą się niemiłosiernie do słuchawki, myśląc że oddalony rozmówca lepiej usłyszy. Inny zwyczaj kierowców w czasie jazy to przeżuwanie zielonej tabaki. Ma zapach krowiego łajna, a wypluwania nie odbywa się przez uchylone okno, lecz przez otwarcie drzwi w czasie jazdy. W ekspresowym tempie zostaliśmy dowiezieni z powrotem tylko do Atamurat, tu nasz kierowca stwierdził że jedzie do domu, a my wybierajmy dalej innego kierowcę z postoju pseudotaksówek.