W czwartek bardzo śmiały plan zakładał wjazd do Serbskiej prowincji Kosowo, administrowanej cały czas przez ONZ i wojska KFOR o wciąż niepewnej i niestabilnej sytuacji geopolitycznej. Z końcem 2006 roku powstały niezależne od Serbii koleje Kosowa i uruchomiono przewozy pasażerskie (2 pociągi dzienne) na trasie Skopje - Pristina. O 9.38 wyruszyłem ze Skopje pociągiem do Kosowa. Najpierw stacja graniczna po stronie Macedońskiej - wybudowany od podstaw punkt graniczny strzeżony przez żołnieży i otoczony drutem kolczastym. Konduktor Macedoński przed opuszczeniem pociągu pyta po co ja tam jadę i puka się w głowę. Po stronie Kosowa niespodzianka - stacja graniczna Deneral Jankovic zmieniła już nazwę na Albańską - Hani Elezit. Żołnież KFOR dokonuje odprawy, wbija do paszportu pieczątkę z godłem ONZ. Z kolejnymi stacjami pociąg powoli zapełnia się miejscową ludnością. Na jednej ze stacji kontrola wojsk KFOR, wszyscy musieli opuścić pociąg i zostali ustawieni przed stacją w szeregu. Grecki żołnież przeszukał mi dokładnie bagaż i zapytał po angielsku o cel podróży. Po kilkunastu minutach wszyscy wrócili do pociągu i kontynuowali podróż. Za oknem nieciekawe widoki - pełno ruin, powojennych zniszczeń. Stacja końcowa w Pristinie znajduje się dość daleko od centrum, obok ogrodzone zaminowane pole.