Na postoju samochodów-taksówek w czasie dogadywania się co do ceny nastąpiły sprzeczki wśród kierowców. Do konfliktu podsycał sam kierowca, który dowiózł nas z granicy. Przyszła pora na twardą decyzję i wybraliśmy jeden samochód, do którego się załadowaliśmy. Kierowca poinformował nas, że nie ma sensu jechać dziś do samej granicy, bowiem przejście będzie już zamknięte. Drogowe przejścia graniczne w Turkmenistanie (a jest ich niewiele) czynne są tylko w porze dziennej w najlepszym przypadku od 9.00 do 18.00. Stało się więc jasne, że czeka nas nocleg w Turkmenabat. Przed wyjazdem chcieliśmy jeszcze wymienić euro na manaty, bo powoli kończyła się miejscowa waluta. Kierowca zrobił rundkę dookoła placu i do samochodu wsiadł tajemniczy mężczyzna w szlafroku. Zapytał ile chcemy wymienić i zaproponował przelicznik 10 euro = 30 manat. Powiedziałem że chce 10 euro = 40 manatów, zgodził się bez problemu i pojechaliśmy do Turkmenabat. Tym razem droga była o wiele lepsza, asfaltowa. Niestety drogi w Turkmenistanie nie są oświetlone. Podróżując po zmierzchu na kierowców czyha wiele niebezpieczeństw. Ciężarówki i maszyny rolnicze poruszające się po drogach nie są oświetlone, ani w żaden sposób oznakowane znakami odblaskowymi. Na nieoświetlonych drogach nie są zupełnie widoczne, nawet z odległości kilkunastu metrów. Kierowcy w Turkmenistanie na terenie niezabudowanym grzeją ile fabryka dała, zaś w zabudowanym każdy przestrzega ograniczenia do 30 km/h. Przed godziną 20 dojechaliśmy do Turkmenabat. W tanim hotelu, który polecał kierowca usłyszeliśmy "nierabotajet", na szczęście tuż obok był drugi, nowiutki dopiero oddany do użytku. Za 25 USD od osoby (dla miejscowych 25 manat) pławiliśmy się w luksusie z niepokojem jak uda się następnego dnia szybki transfer przez Uzbekistan do Tadżykistanu.