Wyjazd rozpoczął się w deszczowy i zimny wieczór 10 listopada, jak się później okazało to był pierwszy i ostatni zły akcent atmosferyczny. Kolejne dni aż do powrotu do Europy były ciepłe i słoneczne. Nocnym pociągiem "Chopin" / EN "Metropol" pomknęliśmy do Budapesztu. W czteroosobowym przedziale w wagonie z miejscami do leżenia byliśmy tylko my i jedna Polka, która jechała do rodziny do Budapesztu, jak twierdziła, aby razem z nimi walczyć z grypą. Woleliśmy nie dopytywać o szczegóły. Panią jednak zainteresował bardzo cel naszej wyprawy i aż do późnego wieczora próbowała sobie bezskutecznie w pamięci utrwalić nazwy krajów, do których jechaliśmy. Rano przed samym Budapesztem ktoś zerwał hamulec w pociągu, co opóźniło przyjazd o ponad pół godziny. Nad ranem na korytarzu wagonu rozkręciły się jeszcze gorące dysputy na tle narodowościowym z jednym Serbem, mieszkającym na stałe w Solcu Kujawskim. Zaciekła dyskusja miała oczywiście w tle problemy z pogodzeniem się z niepodległością Kosowa.