Zgodnie z planem o 19:33 wyjechaliśmy pociągiem „Prietenia” do Mołdawii. Byliśmy sami w przedziale. Pociąg składał się z samych wagonów sypialnych kolei CFM. Wagony co prawda wiekowe, ale w środku czyste. Wystrój to oczywiście zasłonki z wzorkami, firaneczki i sztuczne kwiaty w doniczkach zawieszone w oknach korytarzowych. W pociągu dostępne są wyłącznie wagony sypialne z przedziałami 4-ro miejscowymi. W nocy czekała nas kontrola na granicy Rumuńsko-Mołdawskiej. Jechaliśmy w nieznane, do kraju, w którym nie było jeszcze nikogo z naszych znajomych, kraju u nas w Polsce mało znanego, o którym poczytaliśmy troszkę w internecie lub w nielicznych opracowaniach. Granicę przekroczyliśmy w środku nocy. Strach miał wielkie oczy, okazało się, że obie strony kontrolujące nas były bardzo miłe. Pani pograniczniczka mołdawska spytała nas tylko ile mamy pieniędzy i w jakim celu jedziemy i to było wszystko. Przy tym była bardzo miła.
NIEDZIELA
Do Kiszyniowa dotarliśmy planowo o godzinie 9. Najważniejszą sprawą był zakup miejscówek na pociąg powrotny. Mieliśmy wyjechać z Kiszyniowa o godzinie 17:46, aby dotrzeć do Ivano-Frankovska o godzinie 10.00 dnia następnego !, a potem już bezpośrednio do Polski. Niestety jednak na tablicy świetlnej żaden taki pociąg nie istniał. Łatwo można było to stwierdzić gdyż dziennie z Kiszyniowa odjeżdża sześć pociągów dalekobieżnych w kierunku Moskwy, Charkowa i Bukaresztu. Ruch pociągów podmiejskich i osobowych obsługuje sąsiedni dworzec Kiszyniów Suburban.
Żeby dowiedzieć się co się stało poszliśmy zapytać w informacji i tu niespodzianka.... Informacja na dworcu w Kiszyniowie płatna ! Miła Pani w okienku powiedziała, że udzieli informacji, ale musimy zapłacić. (kosz w przeliczeniu około 0,03 zł). Oświadczyłem Pani że jak tylko wymienimy pieniążki to rychło uiścimy opłatę. To co usłyszeliśmy troszkę nas zmroziło. Okazało się, że wszystkie pociągi jadące z Odessy, przez Tiraspol zostały zatrzymane przez bojowników tak zwanej republiki Naddniestrzańskiej walczących o wolność tego kraju. Trzeba było szukać wyjścia awaryjnego. Po przeanalizowaniu sytuacji, stwierdziliśmy że o 12:10 odjeżdża pociąg do Moskwy, gdzie powinien być jeden wagon bezpośredni do Warszawy lub Przemyśla. Jeżdżą one co drugi dzień. Wobec tego na zobaczenie Kiszyniowa mieliśmy trzy godziny, innego wyjścia nie było. Przedtem trzeba było wymienić jeszcze pieniądze na miejscowe. W Polsce i Rumunii było to niemożliwe. Udało nam się to przed budynkiem dworca. Przy samym wejściu na dworzec sznur taksówek i innych samochodów, które zawiozą za dogadaną kwotę pieniędzy w każde miejsce. Na przeciw uliczki niewysokie drzewka i kilka ławeczek, na których siedzą podróżni, cyganie lub przypadkowi przechodnie. Wśród tych drzew i ławeczek w słońcu błyszczy się śliczna fontanna. Po prawej stronie kilka budek z miejscowymi fastfoodami, ciuchami i kantorami. Dalej za parkiem główna, szeroka aleja, charakterystyczna dla większych miast byłego ZSRR, wypełniona dziesiątkami trolejbusów, marszrutek i samochodów produkcji ZSRR (Moskwiczów i Ład). Na ulicach, nawet tej głównej, nie ma śladu po malowaniu pasów. Ich tam po prostu nie ma.
Spytaliśmy się przechodniów gdzie jest centrum i po dowiedzeniu się ruszyliśmy w prawą stronę. Przeszliśmy wzdłuż tej szerokiej alei jakieś 2-3 kilometry. Porobiliśmy zdjęcia miasta i jego architektury. Trolejbusy zostały także obfocone. Tabor stanowią ziutki, oraz krótkie i przegubowe Skody. Jeździł także jeden nowy trolejbus produkcji Białoruskiej, ale nie udało się zrobić zdjęcia. W czasie spaceru natrafiliśmy na firmowy sklep win mołdawskich, w którym kupiliśmy kilka butelek. Ceny bardzo niskie. Wreszcie w drodze powrotnej przejechaliśmy się pod sam dworzec trolejbusem. Na placu przydworcowym weszliśmy do sklepu spożywczego, gdzie kupiliśmy prowiant na drogę (pieczywo, serki topione, colę i butelkę wódki).