Miasto Duszanbe jest bardzo swojskie, tu czuć już typowo Ruskie klimaty. Zatrzymaliśmy się w jednym z niewielu tanich hoteli w centrum miasta, blisko dworca kolejowego. Hotel "Duszanbe" kosztował nas 25 USD od głowy za noc w pokoju dwuosobowym. Dla miejscowych kwota noclegu była taka sama, z tym że nie w baksach a w Somoni. Wcześniej taksiarz polecał nam hotel "Tadżykistan", ale tam było 240 USD za noc. Hotel "Duszanbe" zapamiętałem z youtube, parę lat temu ktoś nakręcił filmik jak ten obiekt płonął. Po pożarze nie było już śladu, a hotel był w starym sowieckim stylu. Główny hol z przetartym marmurem, smutna babuszka w recepcji, kryształowe żyrandole z żarówkami o mocy 40 Vat i grupka dziwnych typków w garniturkach kręcących się w holu przy recepcji to pierwsze wrażenia z hotelu. Po rejestracji ruszyliśmy do windy a jedną z walizek złapał gość w garniturze i zawiózł nam do pokoju. Oczywiście nie wyszedł dopóki nie dostał drobnej gratyfikacji za usługę. Nasz pokój składał się z dwóch pomieszczeń. Pierwsze (większe) to sala telewizyjna ze sparciałymi fotelami, drugie to sypialnia z dwoma łóżkami i szafą. Tylko to drugie było ogrzewane, pod drzwiami zainstalowano klimatyzator. Pozostała część pomieszczenia, w tym toaleta i łazienka ogrzewania nie miały, a w nocy temperatura dochodziła do 0 stopni. Drzwi do łazienki były przeszklone. Co ciekawe szyba nie była matowa, można było z pokoju dokładnie obserwować co się dzieje w łazience przez zamknięte drzwi. Tego wieczoru zaplanowaliśmy jeszcze uroczystą kolację z okazji szczęśliwego opuszczenia Uzbekistanu. Postanowiliśmy pojechać do jedynego w Duszanbe i Tadżykistanie minibrowaru. W trolejbusie byliśmy świadkami brutalnej rzeczywistości w jaki sposób karze się gapowiczów. Jeden z bezbiletowych pasażerów, który nie wyrażał chęci na zapłacenie za przejazd konduktorowi został wywleczony z pojazdu i w asyście kierowcy brutalnie poturbowany. Idąc do minibrowaru restauracyjnego spodziewaliśmy się kameralnej restauracji i dobrego piwa. Pomyliliśmy się, nie wzięliśmy poprawki na to że jesteśmy w środkowej Azji a nie w Europie. W lokalu jako pierwszy powitał nas emerytowany szatniarz (szatnia obowiązkowa). Sympatyczny staruszek z dwoma zębami i wielkim uśmiechem rozpoznał w nas bratnie dusze i pochwalił się, że jest miłośnikiem naszego serialu "Czetyrie Tankisty i Sabaka" :-). Po wejściu do lokalu nieco nas zamurowało. Nagle cofnęliśmy się w czasie do lat 80-tych PRL-u i poczuliśmy się jak w restauracji Kongresowa czy Czardasz. W lokalu trwał dancing, a w przerwie był show w postaci tańca brzucha :-) W lokalu bawili się ludzie w wieku ok 40 - 45 lat, obsługę stanowiły podstarzałe kelnerki, w strojach, a raczej w mundurach służbowych z dystynkcjami. Kelnerki nie uśmiechały się w ogóle, a makijaż i puder wręcz odpadał ze smutnych twarzy bez wyrazu. Jako czynny personel była też zatrudniona baba ubrana w lokalny strój wycierająca na bieżąco na sali talerze i sztućce na połysk. Piwo średnie - w tym rejonie świata nie potrafią dobrze warzyć :-). Po tym wszystkim wcale nie zdziwił nas rachunek, gdzie było doliczone 10% za obsługę i 20 Somoni za Music :-)
Kolejny cały dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta. Nie ma tu zbyt dużo atrakcji turystycznych, ani zabytków. Na mapie znaleźliśmy kolejkę linową, udaliśmy się tam ale była zamknięta na głucho. Nie zabrakło wizyty na bazarze, w browarze - to polecam szczególnie. Produkują lokalne dobre wódki, ceny śmieszne - za pół litra czystej lub koniaku trzeba zapłacić od 1 do 2 USD. Podczas wizyty w bankomacie okazało się że można wyjąć Tadżyckie Somoni jak i Amerykańskie Dolary. Przy okazji - Tadżycy swoją walutę nazywają potocznie nie Somoni a Rubel - czyżby tęsknota za wielkim imperium ?
Będąc w miejscowym Fast-Foodzie nauczyliśmy się cierpliwości. Chociaż tak naprawdę okazał się to Slow-Food to dania podała do stołu kelnerka, wcześniej musiała sama zjeść bo akurat wypadła przerwa śniadaniowa dla personelu. Po mieście pojeździliśmy też trochę trolejbusami. W Duszanbe w odróżnieniu od Aszgabadu sieć trolejbusowa jest nadal duża, a wszystkie trolejbusy są jednej marki - Trolza. Opłatę za przejazd (0,50 Somoni) zbierają konduktorzy, ale biletów nie wydają. Konduktorzy mają firmowe fartuszki lub nie. Są w różnym wieku, jeden trolejbus obsługiwało dziecko w wieku około 9 lat. W Tadżykistanie nie można kupić alkoholu w zwykłym sklepie spożywczym czy supermarkecie. W mieście można znaleźć osobne dyskonty z trunkami, które cieszą się dużym zainteresowaniem.
Na koniec dnia postanowiliśmy się przejechać lokalnym pociągiem do Regar. Kolej w Tadżykistanie pełni rolę marginalną, głównie przez nowy podział granic i niedostosowanej do tego infrastruktury. Z Duszanbe pociąg lokalny kursuje tylko raz dziennie do Regar. Jedzie się prawie 2 i pół godziny (samochodem 45 minut). Pociąg zestawiony jest z wagonów plackartnych, adoptowanych na obszczyj - czyli sypialny bez przedziałów służących jako siedzące. W praktyce każdy kto ma ochotę kładzie się na pryczach. O standardzie nie ma się co rozpisywać, na pewno podróż takim pociągiem to swego rodzaju przeżycie. Lokalne stacyjki nie są oświetlone, ani w żaden sposób oznaczone. Miejscowi wysiadają chyba na czuja. Wysiadanie jest ryzykowne, bowiem peronów starcza na dwa - trzy wagony. W praktyce wyskakuje się z wysokości ponad metra prosto na tłuczeń lub w błoto. System biletowy jest podobny jak w trolejbusach. Konduktor chodzi po wagonie i zbiera haracz, nie wydając żadnych biletów.
Kolejny dzień był początkiem powrotu do domu. Samolot odlatywał wcześnie rano, więc już wieczorem trzeba się było spakować i przygotować do długiej drogi.