Odprawa na lotnisku poszła bez większych problemów, nas jako cudzoziemców nie ominęła opłata wjazdowa w wysokości 12 USD, którą trzeba było uiścić na miejscu. Przed wejściem do lotniska czekał już na nas tłum "taksiarzy", chcący nas zawieźć w dowolnie wybrane miejsce. Tradycyjnie została przeprowadzona procedura przetargowa. Zaczęło się od 80 manatów (1 manat = 1 PLN), skończyło na 50. Jak się później okazało zrobiliśmy błąd, nie targując się dalej, bo można było dojechać nawet za 5, 10 manatów. Paliwo w tym kraju jest tanie jak ziemniaki. Za litr benzyny płaci się 0,49 manata, dodatkowo każdy obywatel ma miesięczny przydział paliwa od państwa. Każdy samochód prywatny jest taksówką. W dowolnym miejscu można zatrzymać pierwszy lepszy pojazd i dowiezie nas tam, gdzie będziemy chcieli. Opłata ? Co łaska. Taksiarz zawiózł nas do polecanego przez siebie hotelu "Aszgabad" w samym centrum miasta blisko dworca kolejowego. Olbrzymi budynek sprawiał wrażenie luksusowego hotelu, piękna elewacja, oświetlona bryła, hol wyłożony marmurami, nowoczesna recepcja. Dogadaliśmy się na 2 noce za 15 USD od osoby za noc, w tym tą pierwszą noc, a właściwie poranek mieliśmy gratis. Jako że byliśmy innostrańcami, ceny dla nas były kilkukrotnie wyższe. Po wjechaniu rozklekotaną windą na 5 piętro, zaspana etażowa wskazała nam właściwy pokój. Tutaj czar prysł i naszym oczom ukazał się co prawda czysty, ale zdewastowany pokój z czasów świetności ZSRR. Tak na oko, przez 40 lat nie było tu nic zmieniane, jedynie tapety na ścianach, których odchodziło kilka warstw. Dwa łóżka, wisząca żarówka pod sufitem, wypaczone okna i nierówna dziurawa podłoga. Na szczęście WC było czyste i z ciepłą wodą. Dzień później po naszej prośbie etażowa zainstalowała nawet deskę sedesową na klozecie i uzupełniła papier. Cały następny dzień przeznaczony był na zwiedzanie Aszgabadu. Miasto poraża swoim przepychem. Centrum budowane jest od podstaw, wszystkie budynki monumentalne i przepiękne. Pełno nowych budynków rządowych, uniwersytetów, akademii, instytutów. Co chwilę można przeczytać że gmach wzniesiono ku czci prezydenta Turkmenbasi, że uniwersytet jest jego imienia, itp. Nie mniej jest pomników i plakatów z ukochanym prezydentem. W samym centrum miasta skromny, kilkudziesięciometrowy ekran LCD z filami propagandowymi o Turkmenistanie i wizerunkiem uśmiechniętego prezydenta. Na rogatkach miasta wybudowano olbrzymie bramy, tak żeby każdy kto wjeżdża do Aszgabadu czuł się jak w raju. Turkmenistan to kraj milicyjny. Na każdej ulicy co kilkanaście metrów jest patrol milicji. Na drogach krajowych co kilka kilometrów są punkty kontroli milicyjnej. Daje to poczucie bezpieczeństwa i naprawdę jest bezpiecznie. Miasto Aszgabad jest sterylnie czyste, a to za sprawą taniej siły roboczej w postaci starych bab, które pieczołowicie zamiatają każdy liść, który spadnie z drzewa, likwidują brud przy krawężnikach, czyszczą trotuary, wyrywają źdźbełka trawy i sadzą świeże kwiatki. Przejścia podziemne wyłożone są marmurem, zdarzają się oświetlone fontanny. Nie ma mowy o dzikim handlu. Milicja jest czujna i uważnie obserwuje każdy krok obcokrajowców. Przyjęło się że nie można fotografować niczego, ale nowoczesna fotografia cyfrowa i zakamuflowany sprzęt przechytrza czujnych mundurowych rewolucjonistów. W miastach są przejścia dla pieszych, jednak nie ma już sygnalizacji. Nawet jeśli przed skrzyżowaniem samochody stoją na światłach przed pasami, to pieszy musi zgadywać czy mają jeszcze czerwone światło czy zielone. Przejścia dla pieszych to w większości atrapy, które po prostu są bo są, lub żeby ładnie wyglądało. Zdarza się, że przejście prowadzi do żywopłotu, lub kanału. Piesi i tak mogą przechodzić gdzie chcą i jak chcą, milicja na to nie reaguje. Komunikacja miejska w Aszgabadzie sprowadza się do jednej (ostatniej) linii trolejbusowej prowadzącej z Północy na Południe miasta (linia nr 1), oraz kilku mało znaczących linii autobusowych. Tak naprawdę wszyscy korzystają z taksówek, czyli samochodów prywatnych. Jeszcze kilka lat temu sieć trolejbusów była bardzo rozbudowana i kursowało aż 8 linii. Ciekawy jest system biletowy w Aszgabadzkich trolejbusach. Opłatę (0,20 manat) uiszcza się przy wyjściu z trolejbusu. Kierowca wydaje bilet pasażerowi, który wrzuca go od razu do kubła na śmieci w kabinie kierowcy, lub sam kierowca wydziera bilet i od razu wrzuca go do kubła. Inny zauważony patent polega na wyjęciu zużytego biletu z kubła przez kierowcę i ponownym wrzuceniu doń. Bilety miesięczne okazuje się po wyjściu z trolejbusu dowolnymi drzwiami, muszą być one trzymane w dłoni wysuniętej jak najbardziej do góry, aby kierowca mógł zobaczyć w lusterku. Ciekawym przeżyciem może być też wizyta w miejscowym supermarkecie. Niby różnicy między naszym a ichnim dużej nie ma, ale jest za to w ilości zatrudnionego personelu. Jeden Pan pilnuje skrytek na bagaż, drugi jest od czyszczenia podłogi, trzeci wskazywania towarów na półkach, czwarty od ważenia ich, piąty pakuje towary, szósty i siódmy siedzi na kasie. W Turkmenistanie odbyła się ostatnio denominacja. Okazało się, że naród nie jest do tego absolutnie przygotowany. Wprowadzone zostały nowe banknoty, ale ceny są nadal podawane w starych. Ludność nie potrafi przeliczać cen ze starych na nowe.
Drugi dzień w Aszgabadzie na wizytę w największym bazarze w kraju na przedmieściach stolicy, oraz na zwiedzenie mauzolemum ukochanego prezydenta Turkmenbasi.
Z dojazdem na bazar był duży problem, bowiem wszyscy tam chcą dojechać i tworzy się potworny korek. Przez chwilę mieliśmy wrażenie, że zjeżdża się tam cała populacja Turkmenów z całego kraju. Na bazarze odbywa się handel wszystkim - od używanych części do traktorów, poprzez ubrania, dywany, aż po żywy inwentarz. W drodze powrotnej z bazaru mijaliśmy dostawczaka z wielbłądem. Kolejny punkt programu - mauzoleum był miejscem bliżej nie zlokalizowanym na mapie, więc postanowiliśmy wziąć szofera z maszyną. Trafił się sympatyczny Turkmen z elegancką limuzyną. Jazda 40-to letnią Wołgą dostarczyła dodatkowych atrakcji. Pasy bezpieczeństwa zostały ucięte dawno temu, jako niepotrzebny gadżet. Rączka do zmiany biegów zakończona była oprawką do żarówki. Obok rączki do zmiany biegów była dziura o średnicy 7 cm, umożliwiająca dokładniejsze oglądanie nawierzchni. Spaliny dostawały się do środka wozu, a przekroczenie prędkości 35 km/h powodowało dziwne wibracje. Gałek do otwierania okien nie było, a za szybę był włożony śrubokręt, do podtrzymania jej. Nasz szofer ze złotymi zębami co jakiś czas zatrzymywał się i sprawdzał, czy nie odpadło przednie prawe koło. Zapalanie i gaszenie silnika odbywało się poprzez ręczne zwarcie wystających przewodów z pod kierownicy. Mauzoleum prezydenta Turkmenbasi jest warte odwiedzenia. Monumentalne budowle i olbrzymi meczet robią duże wrażenie. Zostaliśmy oprowadzeni i pozwolono nawet robić zdjęcia, oprócz wnętrz. Wraz z budową całego kompleksu zbudowano podziemny parking na kilkaset samochodów i kilkadziesiąt autokarów. Podczas powrotu do centrum miasta Włoga zaczęła się rozpadać i jechaliśmy już niecałe 30 km/h. Na wieczór wybraliśmy się do jednej sympatycznej restauracji. Dojechaliśmy tam autobusem miejskim - dyskoteką, w którym na cały regulator szofer aplikował ruskie przeboje disco-polo między innymi Biełyje Rozy.
Ostatni dzień w Aszgabadzie był czysto biznesowy. Najpierw udaliśmy się do ambasady Uzbekistanu w celu załatwienia wiz tranzytowych. Ciężko było znaleźć to miejsce, bowiem w Turkmenistanie na danej ulicy domy mają nadawane zupełnie przypadkowe numery, bez podziału na parzyste i nieparzyste. W ambasadzie zostaliśmy obsłużeni ekspresowo i w 5 minut dostaliśmy wizę za 62 USD. Na jednej z półek widzieliśmy stos kilkuset kwestionariuszy wizowych, złożonych przed kilku miesięcy. Następnie udaliśmy się do ministerstwa transportu, aby złożyć wizytę w siedzibie Kolei Turkmeńskich TRY. Potem pojechaliśmy na dworzec zjeść obiad i zaopatrzyć się w miejscówki na wieczorny pociąg. Potem jeszcze wizyta w naszym hotelu po bumagi z naszym meldunkiem, szybko urząd meldunkowy i księgarnia. Na sam koniec złożyliśmy wizytę w miejscowym browarze. Popołudniu odjeżdżał nasz pociąg do Atamurat na północy kraju, którym mieliśmy jechać przez pustynię prawie 20 godzin. Dostaliśmy miejscówkę w wagonie sypialnym (kupiejnym) z przedziałami produkcji chińskiej. Wagony są nowe i komfortowe. Są dwie toalety - po jednej stronie wagonu dla muzłumanów z dziurą zamiast klozetu, z drugiej z klozetem. Miejscowym zwyczajem toaleta z klozetem była z założenia nieczynna i służyła jako schowek na bagaż. Ta druga zaś była trudna w użytku, bowiem woda z umywalki spływała przez rurę wprost na podłogę i do dziury z fekaliami. W pociągu panował niezły folklor. Z głośnika przez cały czas leciała sympatyczna muzyka, po po wagonach chodzili handlarze z żywnością, oraz obnośni sprzedawcy pirackich płyt z muzyką i filmami. Małe stacyjki na trasie zamieniały się w czasie przybycia pociągu w wielkie bazary. W naszym przedziale jechały dwie starsze Panie. Jedna od razu wgramoliła się na górne łóżko i poszła spać, druga zintegrowała się z nami, dużo opowiadała o sobie i rodzinie, urządzona została wspólna kolacja.