Wcześnie rano zostaliśmy zawiezieni na lotnisko przez hotelowego szofera. Lotnisko w Duszanbe wygląda jak jakaś miniaturka, przypomina lotnisko Okęcie z początku lat 80-tych. Dziennie odprawianych jest zaledwie kilka samolotów. Środki bezpieczeństwa są tu dalekie od znanych obecnie w Europie. W bagażu podręcznym można wnieść na pokład samolotu co się chce - płyny, nóż. Naszym samolotem linii Airbaltic był najmniejszy z możliwych Boeing 737 - wyglądał jak serdelek, krótki i gruby. Na pokładzie komplet pasażerów, 90% z nich to ludzie lecący dalej, Ryga była tylko miejscem transferowym. Podczas kołowania obserwowaliśmy ustawione baraki i bary na płycie lotniska. Mijaliśmy też Pana w szlafroku jadącym na rowerze, który przejeżdżał kilkanaście metrów od naszej maszyny. Sam długi prawie 6-cio godzinny lot minął spokojnie. Na lotnisku w Rydze powitała nas zmiana klimatu - brak słońca i pierwszy deszcz od prawie dwóch tygodni. Przeszliśmy wzmożoną kontrolę paszportową. Najpierw dokumenty sprawdzał Pan przy samym wyjściu z samolotu, następnie przy wejściu do terminalu i dalej już właściwa kontrola przez WOP. W oczekiwaniu na bagaż przed naszymi czumadanami na taśmę wjechały drewniane skrzynki pełne cytryn.